Bike Challenge 2016


fot. Karolina Kowalska
Witajcie,
Dzisiaj chce się z Wami podzielić swoimi przeżyciami z ostatniej niedzieli. Właśnie 11.09. miał miejsce poznański Bike Challenge. Dzień na który czekałam od długiego już czasu. Sprawdzian do którego przygotowywałam się przez cały ostatni rok. Ubiegłoroczny sukces, spowodował, że nabrałam sporej motywacji, chęci do sięgnięcia po jeszcze więcej... W sporcie jednak nie da się wszystkiego przewidzieć i dokładnie zaplanować. Jak było tym razem?



Noc przed startem była ciężka. Ogarnięta stresem, prawie wcale nie mogłam spać. Na dzień dobry zimny prysznic, który wdrożyłam w swoje życie jakieś trzy tygodnie wcześniej. Cukier, niestety dający sporo do życzenia, na glukometrze 256 mg. Wiedziałam, że jak podam normalnie na zbicie, uwzględnię przy tym śniadanie, to będę miała gwarancję hipoglikemii podczas jazdy - tego nie chciałam. Postanowiłam w tym dniu, że poziom mojej cukrzycy schodzi na dalszy plan…, czego później trochę żałowałam.

Start na 50 km zaplanowano na godzinę 10, ja zakwalifikowałam się do sektora D, a więc z średnią prędkością od 30-39 km/h. Zawodników startujących było ponad 2 tys. Wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni, gotowi na swój dystans. Temperatura jak na tę porę roku wysoka, wiatr prawie, że nie wyczuwalny, piękne słońce, niebo bezchmurne. Warunki atmosferyczne idealne. Właśnie o takiej pogodzie w dniu  startu marzyłam. 


fot. Marytomania

Nadeszła moja chwila, wystartowałam. Pierwszy błąd, start z zbyt wysokiego tętna, identycznie jak za poprzednim razem. Tym razem jednak szybciej uporałam się z swoją zadyszką. Po przejechaniu jakiś 15 km., sytuacja stresowa, ktoś liznął moją tylną oponę, w następstwie ja koledze z przodu i ponownie mnie ktoś z tyłu. Na szczęście udało się wszystkim opanować swoje rowery i nie zaliczyć przysłowiowej kraksy. Niestety spowodowało to, że już nie byłam tak odważna w rozwijaniu prędkości. Zwyczajnie się bałam. Za nic w świecie nie chciałam zafundować sobie jakiejkolwiek kontuzji. W połowie trasy wiedziałam już, że tym razem nie zwojuję świata, ale wiedziałam, że muszę walczyć do końca. Dobijając do 40 km., pozbawiona wsparcia zawodników jadących przede mną, jak i kibiców, zboczyłam z trasy, skręcając w prawo, straciłam jakieś 1-1,5 minuty w kole. Nawet nie będę pisać, co wówczas do siebie powiedziałam…

fot. Karolina Kowalska

Odcinki, gdzie byłam sama, wykorzystywałam na nadrabianie prędkości, bo tylko wtedy można było ją rozwijać. Natomiast kiedy dostawałam się w kolejną grupę, nabierałam ostrożności. Niestety kultura jazdy w tym roku nie była na zbyt dobrym poziomie. Prawo, lewo, każdy wybierał co mu wygodniejsze, zapominając o zasadach. Poza tym na trasie strasznie ciasnawo. Niektórym przytrafiały się mniej, bardziej poważne kraksy. Dochodziła wciąż rosnąca temperatura. Wszystko to powodowało dość trudne warunki. Poza tym dodatkowym utrudnieniem w tym dniu był dla mnie mój cukier. Nie wiem co prawda jaki był jego poziom na trasie, ale czułam, że jest poza górnymi widełkami. 

Po przejechaniu całego dystansu i po przekroczeniu mety, odczułam ulgę, ale była też i złość. Od razu sięgnęłam po glukometr, cukier 239, myślałam, że będzie gorzej. W tym roku udało mi się też namówić brata do udziału. Przyznam się, że kiedy mijaliśmy się na trasie i Patryk krzyknął „dajesz Ania”, to poczułam ogromne wsparcie z jego strony. Nie tylko w tej danej chwili, ale we wszystkim co robię. Później mogliśmy razem też świętować nasz mały wspólny sukcesik i to było w tym wszystkim chyba najpiękniejsze i najważniejsze. Wśród kibiców znaleźli się również moi rodzice, co znaczyło dla mnie więcej niż miejsce na podium. Przestałam zatem skupiać, się i złościć na siebie, i wszystkie inne niesprzyjające sytuacje w tym dniu.  


Tegoroczny Bike Challenge mimo wszystko bardzo mi się podobał i na pewno w kolejnej edycji powtórzę swój udział. Super organizacja, wsparcie kibiców, ilość sponsorów, nagród i ich poziom wciąż przybywa. Sama impreza cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Bez wątpienia jest tutaj największym wyścigiem kolarski w Polsce. Tutaj jednak myślę, że właśnie ze względu na coraz większe zainteresowanie uczestników w przyszłości powinno się pomyśleć o dopracowaniu tej części, np. po przez ograniczenie ilości osób, bo liczba prawie 21 tys., to zdecydowanie za duży tłum. Mój tegoroczny wynik to 742/2112 w kat.open, 20- w kat. Wiekowej kobiet, 73/450 w kat.kobiet, i czas 1,27’44s . Mogło być dużo lepiej, ale jak brzmi przysłowie, jak się nie ma tego co się lubi, to się lubi to, co się ma :) Pozostaje wyznaczać sobie kolejne wyzwania, a później pracować, aby móc zrealizować je najlepiej jak się może.

Pozdrawiam Was sportowo i jak zawsze cukierkowo, Ania ;)



Komentarze

  1. "To w porządku jeśli się boisz. Bo jeśli odczuwasz strach, to oznacza że zamierzasz zrobić coś bardzo bardzo ważnego" taką sentencję ostatnio przeczytałam na portalu jogi i dlatego przesyłam Tobie pozytywne myśli. Ja też ostatnio zaczynałam trening z cukrem 190 a skończyłam na poziomie 240. I to właśnie mnie złości w tej chorobie. Ale życzę ci Kochana powodzenie. Jako cukierek jestem z ciebie dumna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mądrze napisane:)Nie poddajemy się gorszym cukrom, biegniemy dalej, bo w końcu kto jak nie My:):)Dziękuję Kasiu za wsparcie!!:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty