Cukrzycowe zaburzenia odżywiania.


Witajcie.
Do tematu dzisiejszego artykułu dojrzewałam kilka, jak nie kilkanaście dobrych miesięcy. Gdyby nie zderzenie z szpitalną sytuacją mijającego tygodnia, to pewnie nie podjęłabym próby napisania o problemie zaburzeń odżywiania w cukrzycy. Sama w końcu kiedyś miałam te naście lat i swoje sposoby radzenia sobie z przerastającą mnie cukrzycą. Problem diabulimi, diaborexi, cukrzycowych zaburzeń odżywiania był i jest bardzo powszechny. Dlatego dzisiaj zdecydowałam się podzielić z Wami swoją historią…


Podejście do cukrzycy 23 lata temu było okropne, jak nie haniebne. Z perspektywy czasu nie dziwię się, że diagnoza: cukrzyca, brzmiała jak wyrok. Z cukrzycą staniesz się otyła, nie będziesz miała dzieci, później stracisz wzrok, utną ci nogę itd. itd. Do dzisiaj pamiętam te komunikaty, które docierały do mnie od najbliższego środowiska, w tym rodzinnego oraz niekiedy również personelu medycznego. Najbardziej trafiał do mnie ten dotyczący sylwetki. Nic dziwnego, że świadomość tego, że mam cukrzycę, już po 2-3 miesiącach zaczęła mnie przerastać. Przed zdiagnozowaniem cukrzycy schudłam jakieś ponad 15 kg w przeciągu 2 miesięcy. W momencie kiedy włączono mi insulinę szybko wróciłam do poprzedniej wagi, a z czasem zaczęłam przybierać coraz bardziej. Z każdym kilogramem coraz bardziej nienawidziłam siebie i własnego ciała.

Wizyta u diabetologa była poprzedzona ważeniem, co spędzało mi sen z powiek przynajmniej na siedem dni przed terminem w poradni, dodatkowo dochodziło niezadowolenie Pani dr z moich wyników. Zero otuchy, wsparcia z żadnej strony, od nikogo. Waga, wyniki dalekie do życzenia, szybko wpadłam w pułapkę, gdy moje zadowolenie było uzależnione od cyfr, najpierw na wadze, później na glukometrze. Niestety strasznie trudno było  pogodzić spadek masy z dobrymi poziomami glukozy. 

Szybko skojarzyłam, że niedobór, brak insuliny – to chudnięcie. Poprosiłam tatę, aby nauczył mnie podawać insulinę samej. Było to łatwiejsze niż się spodziewałam. Od tego momentu zaczęłam manipulować dawkami insuliny. Cukier badałam bardzo rzadko, czasami raz w tygodniu, insulinę podawałam czasami raz dziennie, a czasami 2, zmniejszając zaleconą dawkę o ¾. Myślę, że w tamtych latach chodziłam cały czas zakwaszona, bo oczywiście nie oznaczałam ketonów w moczu, ale mdliło mnie każdego dnia z rana. W 1995 roku trafiłam do szpitala z kwasicą ketonową. Udając przed lekarzami, że nie wiem co się stało, bo nikomu nie przyznałam się, że tak bardzo nienawidzę siebie, swojej cukrzycy, tak bardzo czuję się beznadziejną osobą, że kompletnie sobie nie radzę, że objadam się, nie podaję insuliny, że brzydzę się sobą, jestem beznadziejna, bo gruba, głupia itd. itd. Zresztą nie było nikogo, kto by chciał przynajmniej mnie wtedy wysłuchać…

Moje cukrzycowe zaburzenia odżywiania trwały ponad 10 lat. Konsekwencja moich problemów doprowadziła do kolejnej diagnozy - retinopatii oraz neuropatii. Trafiłam na prawdziwych lekarzy, którzy pomogli mi zawalczyć o siebie i zrozumieć moje problemy. Nie zadziało się to tak od razu. Z zaburzeń odżywiania wychodzi się bardzo ciężko. Niektórzy specjaliści twierdzą, że trwa to co najmniej połowę czasu, w którym tkwiło się w zaburzeniach. Problem najczęściej nie tkwi w cukrzycy, czy tym co wskazuje waga w danej chwili, a jest dużo bardziej złożony i skomplikowany…
Miałam szczęście, że w końcu w życiu zaczęłam trafiać na dobrych lekarzy, ludzi i dzięki temu poczułam, że to życie, ci ludzie, problemy nie są takie straszne, a sukcesy nie tak niedostępne dla mnie jak mi się wydaje. Mało tego, oprócz tego, że wciąż myślałam o sobie jeszcze bardzo źle, zaczęłam dostrzegać też jakieś zalety, których wcześniej nie potrafiłam poczuć, zauważyć.

Trochę to trwało… Insulinę i fakt, że jest ona dla mnie ważna, doceniłam dopiero w momencie kiedy mi ją zabrano na jakiś czas i zamknięto na klucz. Wykłócałam się o zalecane dawki, o każde wstrzyknięcie, dawkę z lekarzami, pielęgniarkami, którzy o cukrzycy mieli blade pojęcie. Zrozumiałam wtedy, jak ważne są zalecenia lekarskie, jak narzędzie zwane insuliną jest dla mnie ważne i jak istotny jest fakt, że to ja mogę decydować, czy podać, czy też nie, w jakiej dawce itd. Podjęłam decyzję, że już nigdy nie użyję insuliny do…, no właśnie, do niszczenia siebie. Przeszłam kilka terapii zanim zrozumiałam w czym jest problem. Dzisiaj moje relacje z chorobą są zupełnie inne. Mam nadzieję, że mój artykuł pomoże Ci spojrzeć na problem inaczej, bez względu na to na jakiej pozycji jesteś… Rodzica, dziecka, młodziej osoby… Bezradność jest strasznie niefajnym uczuciem, prawda wyzwala… Zaufaj i nie bądź już sam… Trzymam kciuki, powodzenia!!


Komentarze

  1. Brawo Ania! Trzymam za Ciebie kciuki w walce o siebie i uświadamianie innych! To co robisz ma sens!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty