Kontuzja czyni mnie silniejszą...

Witajcie,
W życiu dzieją się czasem rzeczy, których wychodząc z domu nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Rzeczy na które nie jesteśmy w stanie w żaden sposób się przygotować. Każdy trening jest rodzajem szkolenia, każde wyjście z domu rodzajem wyzwania, bez względu na to jaki stawiamy sobie cel. Uczymy się jacy powinniśmy być z każdym nowo rozpoczętym dniem i zwykle nie widzimy katastrofy, która nadciąga…



Możemy próbować wyobrażać sobie najgorsze scenariusze przewidujące katastrofę. Ale prawdziwe katastrofy często biorą się znikąd. A kiedy najgorsze naprawdę się stanie…, wtedy odnajdujemy się całkowicie zaskoczeni… Właśnie kiedy zdarzył się mój wypadek rowerowy, był to moment, który totalnie mnie zaskoczył. Nie ważne było to, że uważam na drodze, bo stało się coś, na co nie mogłam mieć żadnego wpływu. Stało się, mój sprawca wjechał mi niespodziewanie pod koła, a ja nie byłam już  wstanie nic zrobić. W tym momencie wszystko dzieje się w ułamkach sekundy. Nie ważne jest ile wiecie na temat kolizji, czy zasad postępowania, to i tak jest to ta chwila w której tak naprawdę się nie zdąży pomyśleć, kiedy jest już po wszystkim.

W prawdziwym życiu dzieje się tak samo. Kiedy dzieje się coś wielkiego, coś tragicznego, Ty zastygasz. Chowasz się w swoją bańkę. Co wydaje się być tylko sekundą. Dopóki nie podniesiesz wzroku. Nagle zdajesz sobie sprawę, ze to już zupełnie inny Ty. To zazwyczaj przeraża, to nie tak miało w końcu być, nie taki był plan. Szukasz łodzi ratunkowej, ukojenia Twojego bólu, szukasz czegokolwiek, co może dać nadzieję.

Leżąc na ziemi wiedziałam, ze nie był to tylko nieszczęśliwy wypadek, ze dla mnie stało się coś złego. Bolało ramię, ale najbardziej przerażała myśl, ze prawdopodobnie zostałam znokautowana na dłuższy czas. Z jednej strony był smutek, rodzaj bezradności, z drugiej zaś złość, którą starałam się powstrzymać, bo w końcu jak sama nazwa wskazuję wypadki są sprawą nieumyślną. Pan owszem przeprosił, pomógł, ale nie był w stanie cofnąć czasu, który już się zadział. W tym wszystkim miałam wciąż głowę na karku, i mnóstwo szczęścia. Miejsce na wypadek było idealne, bo były kamery, świadkowie, punkt pielęgniarski niemalże 100 m, od miejsca zdarzenia, czy mogło być mieć lepiej? Szybko zaczęłam skupiać się na tych pozytywnych aspektach całej tej złej sytuacji…

W momencie kiedy zostałam już opatrzona, kiedy została przeprowadzona diagnostyka – złamanie z przemieszczeniem, nastąpił moment walki ze sobą i z lękiem, czy być może nie będzie trzeba operować, o czym miał już zadecydować chirurg. Chwila,  w które zaczęłam myśleć po co mi to wszystko, ile jeszcze będę cierpieć przez kontuzje spowodowane sportem? Wiedziałam, ze nie jestem w stanie odpowiedzieć sobie na z tych pyta., Tak jak nie jestem w stanie mimo wszystko przerwać swojej ukochanej pasji, nigdy. Na całe szczęście mimo pewnego rodzaju życiowego pecha, mam w nim sporo szczęścia. Tak i tym razem, wiara, nadzieja, i przede wszystkim szczęście pozwoliły mi wyjść „całą” z całego urazu, czyli bez operacji, której obawiałam się wówczas najbardziej.

Teraz przyszedł moment przeorganizowania treningów. Nie byłam w stanie na co najmniej 6 tygodni zrezygnować ze sportu. W tym momencie musiałam podjąć decyzję, czy jestem w stanie opuścić swoją „szczęśliwą” bańkę i wkroczyć ponownie w świat sportu. Czy jestem w stanie osiągnąć niemożliwe? Musiałam uwierzyć w to, ze jest jakiś sposób, aby zacząć w pewnym sensie od nowa. Sposób żeby zostawić za sobą swój wypadek, i wszystkie związane z nim duchy. To wybór, którego trzeba dokonać, aby iść naprzód. Pokonać to. Wszystko co trzeba zrobić, to po prostu zacząć. Nie mogłam operować barkiem, ale miałam w końcu sprawne nogi.  W dwa dni po wypadku rozpoczęłam swoje spacery, początkowo robiąc około 15 km., a później dochodząc nawet do 22 km, na tydzień po zdarzeniu powróciłam na siłownie, i zaczęłam trening rowerowy na rowerze z oparciem. Nie było łatwo, pierwszy spacer, pierwsze kilometry były robione w ogromnych bólach mojego kontuzjowanego wówczas barku. Ale wiedziałam, ze jestem twarda, ze jestem w stanie to znieść, ze jestem w stanie spowodować niemożliwe.

Moja kontuzja leczyła się długo. Wypadek był w maju ubiegłego roku, a ja pozwolenie na jazdę z prawdziwego zdarzenia od lekarza ortopedy otrzymałam dopiero w styczniu roku bieżącego.  Po drodze spełniłam jeden z swych planów, marzeń, a mianowicie wzięłam udział w wyścigu rowerowym i to z bardzo dobrym wynikiem. Najważniejsze to uwierzyć, ze można osiągnąć niemożliwe…Podchodzić z rozsądkiem do kontuzji, nie robić niczego na siłę, ale też próbować, podnosić sobie wciąż poprzeczkę. Gdybym nie uwierzyła, gdybym nie zaryzykowała, nie osiągnęłabym mojego dobrego wyniku. Kiedy wchodzę na rower nic się nie liczy, żaden czas, ani ból, ani zmęczenie, jestem tylko ja i moja szczęśliwa bańka. Można w życiu zbudować dom z niczego, można go umocnić. Ale dom jest bardziej delikatną sprawą, bo dom to ludzie, którzy go wypełniają. Ludzie mogą być rozbici, ale to co jest złamane może być poskładane, to co jest zranione może być zagojone. Bez względu jak jest ciemno, słońce zawsze wzejdzie, zarówno w pogodzie jak i życiu. Życie to my ludzie, a ono jest zawsze rodzajem portretu, jego barwy są odzwierciedleniem naszego charakteru, wyborów, dlatego nie bójmy się zawsze próbować iść naprzód…Po prostu zacznij, tylko tyle…Pozdrawiam Was serdecznie :)

Komentarze

Popularne posty