Paliwo słodziaka.

Witajcie,
Zawsze, kiedy z palety 3 ważnych elementów dotyczących budowania dobrej formy na miarę długodystansowca, pod lupę daję odżywianie, to myślę sobie, że jest to ten element najtrudniejszy. Wypracowanie idealnego sposobu odżywiania, dla kogoś, kto tak naprawdę bazuje na własnym doświadczeniu i wiedzy czysto teoretycznej, jest ogromnym wyzwaniem. Myślę, że aby móc stwierdzić, że dieta jest dobrze zbilansowana do uprawianego sportu oraz zdrowa, temat wymaga prowadzenia przez kompetentnego dietetyka, który każdego dnia obliczałby, ile węglowodanów spaliłam każdego dnia podczas treningów, w jakich proporcjach mam odbudować glikogen, ile białka i tłuszczu dostarczyć, ile witamin, minerałów i jeszcze przy tym wszystkim nie przybrać na wadze. Dzisiaj zatem o paliwie w sporcie…


Mądre przysłowie mówi: „Śniadanie zjedz jak król, obiadem podziel się z przyjacielem, a kolację oddaj wrogowi”. Myślę, że jest w nim moc, podobnie jak z paliwem, które dostarczamy do organizmu. Zajeżdżając na stacje benzynową, do wyboru mamy lepsze i gorsze paliwo. Wiadomo, że decydując się na lepsze, pojedziemy po prostu dłużej. Niestety, kilka razy zdarzyło mi się traktować temat odżywiania z przymrużeniem oka. W końcu uprawiam sport czysto amatorsko, więc czy jest się nad czym pochylać? Nawet jeśli, to i tak mam jakieś cele, które bez paliwa zatrą silnik i tyle z moich treningów. 

Najtrudniejsze dla mnie okresy, to te przed startami. W końcu jednostki treningowe są w mniejszej ilości oraz mniej obciążające, a z kolei węglowodanów na talerzu więcej. Dieta jest wtedy dla mnie prawdziwym sprawdzianem. Bieganie z dodatkowymi 1-2 kilogramami, mogę porównać do biegu z butelkami wody mineralnej w rękach. Mimo, że kilka razy zapłaciłam przysłowiowe frycowe, kiedy to właśnie bez odpowiedniego zapasu glikogenu, startowałam w zawodach, czy robiłam własny trening. 

Na korzystanie z osobistego dietetyka mnie nie stać. Zresztą, nie można dać się zwariować, nie uprawiam tego sportu zawodowo, a na podium już raczej się nie dostanę. Za duży ruch w interesie, aby dawać sobie taką szansę. Zresztą życie nie toczy się tylko wokół treningów i zawodów. Są w końcu święta, różne okoliczności, sytuacje, gdy chce się skosztować tego, co serwuję dana kuchnia, region. Nie wyobrażam sobie pojechać na wakacje, w miejsce gdzie np. kuchnia obfituje w owoce śródziemnomorskie i odmawiać sobie tego i owego. Na całe szczęście owoce, ryby są jak najbardziej zalecane w diecie, nie tylko dla kogoś kto trenuje, ale dla wszystkich, a ja nie mam problemu, bo jestem ich smakoszem. Ale zakładając, że ktoś uwielbia mięso, którego spożycie jest już bardziej ograniczające, nie zje? Pewnie, ze zje…

Żelazo jest niezbędne do przenoszenia tlenu, więc w diecie każdego kto sport uprawia, jest ono niezbędne. Najwięcej jest go oczywiście w czerwonym mięsie. Ja co prawda nie przepadam za jego spożyciem, więc staram się chociaż raz w tygodniu spożyć małą porcję drobiu, czy indyka. Zawsze można jeść pietruszkę, ale w niej niestety nie ma już tyle żelaza. Trzeba też pilnować wagi, więc najczęściej je się na przemian: 3-4 razy w tygodniu ryby, co 5 dzień kurczak zamiennie z indykiem i do tego sporo warzyw np. szpinak, w którym również jest sporo żelaza. 

Śniadanko, chociaż powinno być najbardziej obfite, jest uzależnione od rodzaju porannego treningu. Dwie małe kanapki nie zaszkodzą przed treningiem rowerowym, ale już biegać byłoby gorzej. Dlatego owsianka doskonale sprawdza się przed treningiem rowerowym, na przemian z kanapkami, a przed treningiem biegowym zawsze u mnie jest to banan i kawa. Po treningu w ramach uzupełnienia glikogenu, węgle i białko, czyli koktajl z mleka czekoladowego wraz z dodatkiem izolatu białkowego. Obiad jak już wspominałam wyżej - warzywa plus ryba, mięso, przynajmniej raz w tygodniu makaron ugotowany oczywiście al dente, bo ma mniejszy indeks glikemiczny niż ten rozgotowany. Makaron jest dobry, bo to solidne źródło węglowodanów, jest lekko strawny, a do tego nie sprawia, że jest się zaraz głodnym. Najczęściej spożywam go w dniu poprzedzającym cięższy trening testowy i na pewno makaron jest moim „przyjacielem” i częstym gościem na talerzu w tygodniu poprzedzającym start. Zamiennie z kaszą i ryżem. Kolacja lekka, warzywna, czasami z dodatkiem sera mozzarella, albo tuńczyka z puszki. Staram się też korzystać ze świeżych  owoców  i warzyw sezonowych. Niestety moje odżywianie oprócz tego, że sprawia mi najwięcej kłopotu w budowaniu dobrej formy, to jest ono dla mnie strasznie monotonne. Brakuje mi w nim elastyczności oraz luzu, czy zwyczajnej kreatywności. Może jakbym miała więcej czasu i miłości do kuchni, mogłabym się zdobyć na pewnego rodzaju eksperymenty, czy fantazje oraz większą odwagę? Poza tym zawsze też mam na uwadze słodką przyjaciółkę - cukrzycę. Wolę jadać to co sprawdzone i czego jestem już pewna, niż się każdego dnia zastanawiać na nowo, ile podać insuliny na daną porcję dania, które na moim talerzu debiutuje. W końcu nie liczę, nie ważę, wszystko robię na oko. Pomyłki się zdarzają, naturalnie, ale mniejsze ryzyko, że zdarzą się w czymś już sprawdzonym. Może to jeszcze kwestia większego doświadczenia i dojrzałości, aby lepiej i mądrzej podchodzić do kwestii diety, w słodkiej przygodzie ze sportem  na skalę maratończyka :)

Pozdrawiam, Ania :)

Komentarze

Popularne posty