Najdłuższa podróż z cukrzycą.

Witajcie,
O miłości do podróżowania na swoim blogu wspominałam Wam już nie jeden raz. Podróże kocham przede wszystkim za to, że uczą dystansu, rozumienia inności oraz są szansą na spojrzenie na pewne sprawy z nieco innej strony. Podróże to również doświadczanie pięknych widoków, obrazów, które potrafią zaskoczyć, a niekiedy także przerazić. Przerażenia, które mam namyśli spotkałam na Kubie, kiedy to zobaczyłam prawdziwą biedę, ale też wartość najdrobniejszych gestów wobec drugiego człowieka. W dzisiejszym artykule chcę się z Wami podzielić kolejną podróżą. Tym razem do Anglii, którą mogę nazwać podróżą w czasie... 

Do tej pory tylko podróż na Kubę była dla mnie rekordem, bo trwała aż około 14 godzin. W ostatni czwartek udało się pobić ten rekord. Samolotem do Anglii z Poznania leci się około 2 godziny, tym razem moja podróż odbyła się samochodem i czas jaki zajęła, to około 24 godziny, razem z przystankami na drzemkę, spacerami z psem i dożywianiem oczywiście. Myślę, że była jedną z bardziej wyczerpujących w moim życiu. Dzisiaj tworząc artykuł czuję już, że wracam do sił, ale w momencie, kiedy dotarliśmy do celu moje zmęczenie sięgało chyba zenitu…

Zanim jednak rozpocznę relację, napiszę jak trudną dla mnie była decyzja o przeniesieniu się do Anglii. W sumie decyzję podejmowałam już od początku obecnego roku. Mimo wszystko w styczniu patrzyłam na to wszystko zdecydowanie inaczej, niż z upływem czasu i zbliżającym się terminem wyjazdu. Tak naprawdę to dopiero teraz zaczęłam doceniać swój kraj i Poznań, w którym żyję już od około 10 lat. Nawet to, co dawniej było przeze mnie nie zauważalne, zaczęło mieć wartość. Ludzie, z którymi jestem bardzo zżyta, miejsca, które lubię odwiedzać, wiecie co? Nawet polubiłam polski klimat, który często wcześniej mnie wkurzał. W ostatnich tygodniach miałam batalie przeróżnych myśli, scenariuszy, od tych najgorszych po namiastkę spełnienia siebie, po którą w zasadzie wyemigrowałam. Nie wspomnę już o łzach, które wylewałam i chwilach ogromnego wzruszenia, kiedy to spotykałam się z moimi najbliższymi. Mimo, że nie były to łatwe spotkania, budowało zawsze to, że nie zostawiam ich, a także miejsc na zawsze, bo w końcu nie jestem śmiertelnie chora i moje dni nie są wcale policzone. W tym miejscu Dziękuję Wszystkim za ogromne słowa wsparcia i uznanie dla pracy jaką wkładam we własny rozwój i wspieranie ludzi, którzy żyją z cukrzycą... Czas ruszyć dalej.


Nasza podróż rozpoczęła się w czwartek około godziny 19. Po drodze mogłam jeszcze odwiedzić rodziców, aby jeszcze móc się z nimi spotkać. Moi rodzice strasznie przestraszeni, ale wiedzieli, że nie mają większego wpływu na moja decyzje. Kilka minut przed 22-gą wyruszamy z Nowego Tomyśla, skąd pochodzę. Chyba wszyscy czujemy już pierwsze oznaki zmęczenia, głównie spowodowane emocjami jakich ostatnio mi nie brakowało. Najgorsza część podróży to Niemcy, droga ciągnęła się w nieskończoność, takie odniosłam wrażenie. Niby jechało się spokojnie, bez korków itd., ale trzeba było co jakiś czas robić przerwy, właśnie z powodu zmęczenia i dla bezpieczeństwa. Była to chyba najdłuższa i najtrudniejsza noc w moim życiu. Rozpoczęły się też płatne toalety, na wszystkich stacjach i miejscach postojowych. Koszt od 0,50 do nawet 1,50 EU. Dalej Holandia i trudne do zliczenia wiatraki. Nie wiem jak Wam, ale mnie wiatraki zawsze kojarzą się z depresją, więc starałam się unikać spoglądania na nie. W Belgi czas na odpoczynek i obiad, co prawda mało przypominał zdrową wersję - ryba podana w panierce, z 1 kg frytek i odrobina warzyw, ale jak się nie ma tego co się lubi, to lubi się to co się ma. Zrobiłyśmy zatem wersję ryby light. Do Francji, z której Eurotunelem przez kanał La Manche przedostaliśmy się do Wielkiej Brytanii. Jechało się Super, było bardzo wesoło i przede wszystkim to co lubię szybko. Pobolewało po kieszeni, bo przejażdżka kosztowała 180 funtów. Prom zdecydowanie tańszy, ale wybór podyktowany moim psem Empim, którego nie chciałam zostawiać samego. Po wyjechaniu z tunelu czekała nas jeszcze 4-5 godzinna przeprawa do miejsca docelowego. Chyba dopiero wtedy puścił mój stres i było odreagowanie w formie głupawki...



Wyruszając w tak długa i ciężką podróż nie wiedziałam czego się spodziewać. Również cukrzyca była dla mnie pewnego rodzaju wyzwaniem oraz na pewno niewiadomą. Zazwyczaj, kiedy latam samolotem, często mam tendencję do hiperglikemii, pewnie przez stres. Tym razem mój cukier był taki, o jakim marze zawsze, niemalże każdego dnia chciałabym mieć tak stabilną glukozę, jak podczas ostatniej podróży, bez żadnej hipo i hiper, tak jakby czas stanął w miejscu. Momentami podejrzewałam, że może z FreeStyle Libre jest coś nie tak, więc profilaktycznie oznaczałam cukier na glukometrze, ale wyniki pokrywały się w 99%. Tak więc i z cukrzycą na długie dystanse bez problemu się da przemierzać kilometry w dobrej formie. Plusy podróży samochodem, to na pewno większe przeżycia i rozwój, a także lepszy wgląd w siebie. Gdyby nie fakt, że cała podróż to autostrady, to można było by dorzucić podziwianie krajobrazów, które o tej porze roku są wszędzie cudowne. Minusy, to na pewno czas, który trzeba przeznaczyć na tak długą podróż i ogromne zmęczenie. Moje pierwsze godziny w Anglii już się zaczęły. Udało mi się jednak mimo zmęczenia pobiegać i pojeździć na rowerze w poszukiwaniu nowej trasy rowerowej. Trzymacie zatem proszę kciuki, abym mogła zrealizować tutaj, to czego nie mogłam w Polsce. Do następnego razu :*

Komentarze

  1. 😊 pozdrawiam i tezymam kciuki! 👍 moja najdalsza podróż to chyba do Krakowa 😂😂😂

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty