Niedziela w Peak District.

Witajcie,
Tydzień temu pisałam, że powróciło we mnie w tegoroczne kolarstwo. Zgadza się i udało się nawet w ostatni weekend pojeździć w całkiem przyjemnych miejscach, których dotąd nie miałam okazji doświadczyć. Na co dzień cegła, obce nacje, które często budzą lęk i obawy, bo w końcu nie wiadomo czego się można spodziewać po niektórych kulturach… i w końcu tak daleko do mojej formy i możliwości, jakie dawały mi wcześniejsze sezony kolarskie… Nie jestem rasistka, choć wielu innych kultur nie pojmuję do końca, to jednak mam wrażenie, że zaczynam się nią stawać… Dzisiaj o mojej ostatniej niedzieli, która dała mi nie tylko piękne widoki, ale przede wszystkim odrobinę dystansu i odpoczynku od codziennych zmagań z Anglią, z którą zwyczajnie sobie nie radzę…

Tęsknię i to bardzo za moimi dawnymi trybikami, zwłaszcza tymi letnimi. Rano pobudka o godzinie 5.45, wyjście z psem, później banan i ruszałam przemierzać swoje kilometry na rowerze. Potrafiłam w najlepszym tygodniu zrobić 300 km, oczywiście uzupełniając to jeszcze bieganiem i siłownią. Dzisiaj na rowerze robię zaledwie 100 km, około 50 km bieg - oczywiście jak się zmobilizuję, a siłownia poszła w odstawkę. Ubolewam nad tym strasznie, aby nie powiedzieć, że jest to dla mnie rodzaj prawdziwej porażki. A najgorsze, że nie mam w tym wszystkim wytyczonych punktów startowych w kalendarzu. W końcu w drodze na szczyt trzeba mieć te malutkie punkciki, które będą dodawać otuchy i kopa właśnie w tych trudnych momentach treningowych…

Miało być o moim ostatnim wypadzie, a powiewa demotywacją… Niestety i twardzieli dopadają czasem słabe momenty, gdy wątpi się w siebie… Mnie właśnie taki czas dopadł i niestety nawet pisanie, które zawsze kochałam i dawało mi wiele satysfakcji, staje się momentami szczytem góry nie do osiągnięcia… Macie dla mnie jakieś słowa otuchy, które pozwolą ponownie uwierzyć w siebie?

Peak District, dobrze, że jest internet, bo nie mam pamięci do nazw miejsc. Jest to jednak miejsce, które powinnam zapamiętać, bo jest piękne. Trudno było i uwierzyć, że zaledwie 45 minut od mojego obecnego miejsca zamieszkania może znajdować się tak inny kawałek Anglii. Inny w tym kontekście nie oznacza czegoś złego, a wręcz przeciwnie czegoś naprawdę pięknego. 
Zawsze marzyłam, aby pokręcić kilometry na rowerze szosowym na Majorce, którą do dnia dzisiejszego wspominam z ogromnym sentymentem i radością. Nie trzeba lecieć na Majorkę by znać nazwy: Alcudia, Paenca, El Arenal, Santa Panca. Wystarczy śledzić relacje z obozów treningowych najlepszych teamów na świecie. To popularne bazy, w których można spędzić kolarskie wakacje marzeń na najpiękniejszej kolarskiej wyspie świata. Często będąc jeszcze w Polsce podglądam filmiki z takich obozów, wypraw i to motywowało mnie bardzo… Górzysty teren, ostre zakręty, wąskie uliczki, piękne widoki, morze, to razem, daje niesamowitą frajdę w pokonywaniu nawet najtrudniejszych odcinków drogi, których na hiszpańskiej wyspie nie brakuje… Właśnie na Peak District poczułam się trochę jak na Majorce…

Wracając jednak do Peak District. Anglia w przeważającej części charakteryzuje się dosyć licznymi przewyższeniami, podjazdami, a w niektórych miejscach ma się wrażenie, że jest się w bardzo wysokich górach. Budownictwo dopełnia klimat jaki daje się wyczuć wjeżdżając do Peak District. Kontrast pomiędzy spokojnymi górami wapiennymi, a dziko rosnącymi wrzosowiskami stanowi podstawę dla różnorodnych wędrówek. Dlatego obecnie można tu spotkać wielu biegaczy, pasjonatów górskich wędrówek, kolarzy oraz miłośników nordic walking. 


Całe Peak District podzielone jest na 4 części:
- THE WHITE PEAK - część południowa - Głównymi ośrodkami dla pieszych wędrówek są liczne wioski rozrzucone wśród tych łagodnych wzgórz. Hartington, Ashford in the Water, Youlgreave, Monyash, Longnor, Ilam i Tissington są idealnymi miejscami na spokojne spacery po okolicy i każda z tych miejscowości ma coś do zaoferowania odwiedzającym.
- THE DARK PEAK – część północna o bardzo wysokim terenie. podłoże ze żwirowego kamienia jest twarde i wytrzymałe, lecz gruba warstwa torfu pokrywająca ten obszar może być męcząca. Po obfitych deszczach ścieżki stają się podmokłe, wymagając częstego odchodzenia od głównej trasy na bardziej suche wrzosowiska. Najlepszy czas na piesze wędrówki to koniec suchego okresu latem, albo po ostrym mrozie zimą.
- Część zachodnia - ten odrębny rejon na zachód od Buxton przekracza granice hrabstw Cheshire, Staffordshire i Derbyshire. Podobnie jak większość górzystych wrzosowisk, nie ma tu wielkiej różnorodność krajobrazowej, ale w suchych warunkach można utrzymać szybkie tempo.
- Część wschodnia - przemieszczając się z północy na południe jest to obszar położony na wschód od zalewów Derwent i Ladybower, oferujący dobre trasy przez wrzosowiska i piękne widoki. Większość tego terenu może mieć mokre podłoże. Po wspięciu się na pewne wysokości, granie te zapewniają doskonałe wędrówki i dobre widoki.


Było by na tyle z lepszej części Anglii. Może niebawem uda mi się doświadczyć więcej, póki co zostaje nadzieja. Na pewno przypomniałam sobie o dawnej walce z kilometrami, z oporem i ogniem w nogach, czy też muskającym moje plecy wiatrem. Mogłabym każdego dnia przemierzać taką trasę i wiem, że każdy dzień byłby nowym kolarskim wyzwaniem. Może na początek to dobra rozgrzewka, która ma mnie przygotować na coś więcej? Czas pokaże.  Tymczasem z zaciekawieniem zapytam, jak Wy radzicie sobie, czy też macie sprawdzony patent na przetrwanie w gorszych chwilach? W końcu wyjście na trening, zmierzenie się z czymś nowym, każdy ma swoje blokady i ograniczenia z którymi się mierzy? Cukrzyca nie ułatwia. Mnie ostatnio daje mocno popalić, aż boję się jaka może być moja HbA1c przy najbliższym oznaczeniu, bo cukry ostatnio są okropne i dalekie od tych, nad którymi pracowałam ostatnie 10 lat… No cóż, oby byłoby lepiej… Trzymajcie mocno kciuki :)

Komentarze

Popularne posty