Cukrzyca - historia tragiczna.

Witajcie,
Dzisiaj zabierając się za kolejny artykuł, zastanawiam się jak zacząć?, aby nie był on dołujący? Zwłaszcza dla kogoś, kto dopiero co rozpoczyna swoją wędrówkę z cukrzycą. Historia, która dzisiaj będzie przeważającą częścią mojego artykułu nie będzie łatwa ani na moment, ale może dać siłę do walki jakiej mi wielokrotnie dostarczała. W tym tygodniu odeszła moja znajoma Justyna, która tak jak ja, może i Ty, żyła z cukrzycą. W pewnym momencie swojego życia straciła wzrok oraz dotknęły ja inne poważne problemy zdrowotne, które były konsekwencją niewyrównanej cukrzycy. Ciężko jest niekiedy zrozumieć niesprawiedliwości, które spotykają innych ludzi, podobnie jest i teraz. Niech mój dzisiejszy artykuł, który być może zdecydujecie się przeczytać, będzie dla Was z jednej strony przestrogą, ale z drugiej, jeszcze bardziej zdopinguje do dbania o cukrzycę każdego dnia...

Justynę poznałam podczas mojej wizytacji na oddziale diabetologicznym przy okazji kontroli w poradni cukrzycowej. Było to jakieś 14 lat temu. Ja wciąż jeszcze byłam na etapie buntu, może nie takiego jak w pierwszych latach życia z cukrzycą, ale jednak wystarczająco silnego, aby więcej szkodzić niż pomagać… Niestety Justyna miała podobny staż cukrzycowy do mnie, było to ponad 15 lat jak się spotkałyśmy. Ja zmagałam się wtedy z licznymi i nawracającymi krwotokami do ciała szklistego, czyli bardzo zaawansowaną retinopatią proliferacyjną, a Ona już była niewidoma. Straciła wzrok bardzo wcześnie, a pierwsze problemy z oczami związane z cukrzyca pojawiły się u niej krótko po 10 latach od zachorowania. Niestety po licznych zabiegach, lekarzom nie udało się ustabilizować oczów i Justyna straciła wzrok. Tematem naszej pierwszej rozmowy były oczywiście oczy. Opowiedziała mi jak zaczęły się u niej pierwsze objawy, jak one wyglądały i jakie podejmowała działania…

Po naszym pierwszym spotkaniu Justyna poprosiła mnie, abym pojechała z nią na weekend z PZN (Polski Związek Niewidomych). Zgodziłam się mimo, że wiedziałam, że będzie to dla mnie trudny wyjazd. Przez moment pomyślałam o tym, że mam stopniowo przyzwyczajać się do myśli, że niebawem to ja stracę wzrok. Wyjazd był ogólnie udany. Zobaczyłam problemy osoby niewidzącej w zwykłych, prostych czynnościach. Prostych dla osoby sprawnej, ale dla niewidzącej już one nie były takie proste… Poznałam punkt widzenia osób niewidomych oraz ich radości. Nie wierzyłam, że można się mimo tego śmiać… Po powrocie byłam bardzo zaniepokojona, bo z moimi oczami było coraz gorzej, a myśl, że miałabym stracić wzrok, przerażała mnie do tego stopnia, że ani przez chwilę nie byłam w stanie uwierzyć, że mimo wszystko jestem w stanie zawalczyć o siebie i uwierzyć w to, ze mnie nie spotka utrata wzroku… Wtedy uświadomiłam sobie ile w tym życiu mam do stracenia…

Moja znajomość z Justyną trwała dalej, starałam się jednak minimalizować kontakt z nią, gdyż borykając się z własnymi problemami w związku z oczami nasz kontakt bardziej mnie wtedy dołował niż budował. Nigdy jej tego nie powiedziałam, z czym było mi jeszcze trudniej… Pamiętam jak któregoś dnia, gdzie praktycznie miałam zalane całe oko i nie widziałam na nie prawie w ogóle, zaparłam się, że nie mogę skończyć tak jak Justyna i, że zrobię wszystko, aby tak się nie stało. Rozpoczęłam od poprawienia wartości glikemii, bo to jest w końcu jeden z warunków jaki musiał być spełniony, abym mogło mieć chociaż nadzieję… 

Długo nie trwało, kiedy u Justyny pojawiło się kolejne życiowe wyzwanie. Kiedy dowiedziałam się, ze Justyna spodziewa się dziecka, które nie ma szans na normalny rozwój, przeraziłam się. Z moimi oczami było chwilowo trochę lepiej… Zachodząc w ciąże, HbA1c Justyny wynosiło ponad 10%. W konsekwencji Marta urodziła się bez lewej nóżki, od kolana i rączki, od łokcia. Spotkałam się z Justyną na krótko po tym kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży. Była bardzo pogodna, pełna wiary i nadziei oraz siły. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam jej w tak dobrej formie psychicznej w jakiej była wtedy. Jej radość i mnie się udzieliła i jak nigdy wcześniej po naszym spotkaniu nie byłam przygnębiona. Bardzo chciała mieć kogoś dla kogo będzie się budzić i kogo będzie mogła kochać… Z jednej strony rozumiałam tą potrzebę, z drugiej zaś martwiłam się…, bo chyba nie zdawała sobie jeszcze sprawy czym jest opieka nad niepełnosprawnym dzieckiem, zwłaszcza, że samemu potrzebuje się opieki w codziennym funkcjonowaniu…

Martę widziałam zaledwie kilka razy, mogłam częściej, ale nie potrafiłam patrzeć na ich sytuację, bo nie radziłam sobie kiedy wychodziłam z ich mieszkania…

Po jakimś czasie, jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, Justyna doznała udaru, sparaliżowana jedna z rąk i ogólna trudność z mową i poruszaniem się. Pamiętam, że kiedy byłam u niej w szpitalu na kilka dni po zdarzeniu zobaczyłam z jednej strony Justynę schorowana, ale z drugiej strony już zupełnie inną Justynę, martwiąca się tylko o córeczkę i to Marta była całym jej światem…

Niestety w tym momencie nasz kontakt się urwał i ograniczył do sporadycznych sms-ów… Wiem, że dalsza część historii była bardzo trudna i skończyła tragicznie… Justyna zmarła w czwartek, a Marta ma dopiero 10 lat…

Historia bardzo ciężka, zwłaszcza, że napisana w przeważającej części przez niewyrównanie metaboliczne cukrzycy i jej konsekwencje. Dzisiaj mimo, że do końca nie jestem w stanie uwierzyć w to, że Justyna już nigdy więcej do mnie nie napisze, a ja już nigdy nie odpisze, to jednak do końca będę pamiętać o tym, jak była Dzielna, mimo swej słabości i częstej bezradności oraz o tym, jak bardzo pomogła mi zrozumieć, że należy inaczej… Jej stan przerażał i budził lęk we mnie nie jeden raz i tyle razy ile na nią patrzyłam podziwiałam, bo mimo tak ciężkiego życia nie zrezygnowała z niego, chociaż nie jeden raz przyznawała się, że myśli o najgorszym… Jedyne co mogła zrobić lepiej, to bardziej postarać się i zadbać o siebie i swoje zdrowie. Martwiła się o Martę, a zapomniała, czy też już brakowało jej na to sił, aby zadbać o siebie… Pamiętajmy o tym, że sama cukrzyca i życie z nią mimo, że często uciążliwe nie boli. Mimo, że często cukry nie do końca zrozumiałe to jednak cały czas mamy możliwość panowania nad nimi i dokonywanie wyborów najlepszych i zgodnych z nasza wiedzą. Nasze życie z cukrzycą nie musi zakończyć się późnymi powikłaniami cukrzycowymi. A nawet jeżeli już się pojawią to jest wciąż bardzo dużo do zrobienia, aby było lepiej… Dzisiaj, przy obecnych metodach leczenia, odpowiednim poziomie edukacji, wsparciu, mamy bardzo duże szanse na to, aby życie z cukrzycą było jak najbardziej zbliżone do życia naszych znajomych, którzy tej cukrzycy nie mają. Życzę Wam dużo zdrowia i siły w pokonywaniu codziennych trudności z cukrzycą i przede wszystkim cierpliwości, bo jej bez wątpienia, wymaga codzienność z cukrzycą :)

Komentarze

Popularne posty