Hipoglikemie.

 

Witajcie

Zazwyczaj z końcem roku robię pewnego rodzaju podsumowanie. W tym roku jest to szczególnie trudne, bo w końcu tak niewiele zależało ode mnie. Chciałam..., a  mogłam niewiele, zupełnie odwrotnie do czasów, kiedy nie potrafiłam i w pewnym sensie nie chciałam wykorzystywać możliwości jakie dawało mi życie. Uznam ten rok za kolejną lekcję życia i to taką, która daje mi odpowiedź na prawdziwe wartości i cele, których w życiu pragnę, a od których tak usilnie uciekałam. Podróż w głąb siebie to czas, gdy bez pośpiechu mogłam poczuć i zaobserwować siebie, stając twarzą w twarz z własnymi lękami i potrzebami…. To mój plus jaki dał mi rok 2020. Pod kątem sportu dał mi tysiące kilometrów na rowerze, wspaniałych tras, doznań oraz cukrzycowych doświadczeń… Dzisiaj o tych ostatnich, bo w końcu to blog o cukrzycy i to ona, cukrzyca, co by się nie działo, gra pierwsze i ostatnie skrzypce…

W tym roku obchodziłam swoje 26 urodziny z cukrzycą. Wiek fajny, ale kiedy spojrzę za siebie to zdecydowanie nie chciałabym dzisiaj mieć 26 lat. Byłam z jednej strony bardzo poobijana, z drugiej bardzo głupia i ślepa na to co w życiu najważniejsze. Z cukrzycą jestem na etapie, w którym funkcjonuję przy bardzo niskich wartościach glikemii. HbA1c super- 5,9, a mimo to w tym roku do tej pory zaliczyłam 3 nieprzyjemne epizody hipoglikemiczne. 

Epizod nr 1…

Piękny majowy dzień, dokładnie 9 dzień miesiąca, 1 rocznica śmierci mojego taty. Wychodzę na spacer z psem i po kilku minutach osuwam się na ziemię. Urodzona jestem 13-tego, mam dużo szczęścia, więc trafiam na świadomych ludzi, którzy udzielają mi pierwszej pomocy, wzywają pogotowie. Wychodzę z epizodu cała, ale z pewną traumą…

Po tym incydencie miał być szpital, ale uznałam, że nie jestem w stanie się podporządkować obostrzeniom covidowym, więc podkręciłam samokontrolę. Nie żałuję, bo maj jest zbyt pięknym miesiącem na hospitalizację…, zwłaszcza w czasie zarazy.

Lato, wszystko zaczyna się jakoś lepiej układać, nie jest to może norma, ale chociaż odrobinę przypomina dla większości normalność jaką znamy i za jaką tęsknimy. Jak nigdy łączę pracę, solidne kilometry oraz fajne trasy, potrafiąc wszystko zgrać w czasie i czując ogromną satysfakcję.

Epizod nr 2…

26 listopad, krótko przed wyjściem z domu mój glukometr wskazał 135 mg%. Upłynęło może 15-20 minut i odczułam niedocukrzenie. Poziom glukozy był już tak niski, że moja ingerencja nie obyła się bez reakcji otoczenia w sklepie. Okropne uczucie kiedy wiesz, że jest źle, ale… No właśnie, chcesz za wszelką cenę uniknąć interwencji medycznej w tych chorych i dziwnych czasach, czy może za wszelką cenę chcesz udowodnić, że zawsze panujesz i zawsze dasz sobie radę, bo tylko ja wiem, co się dzieje i czego mi trzeba. Teraz z perspektywy czasu patrzę na to inaczej, może wtedy, kiedy upadłam na ziemię i czułam się bezradna, wystarczyło tylko wydobyć - jestem cukrzykiem i potrzebuje czegoś słodkiego do wypicia, bo to byłam w stanie zrobić, zwłaszcza kiedy obsługa sklepu zapytała mnie, czy mi nie pomóc, czy może wezwać pogotowie… Było mnie stać odpowiedzieć, niczego nie potrzebuję i zmobilizowałam się maksymalnie resztkami sił, aby wstać i w niełatwych okolicznościach zdobyć puszkę coca-coli, która uratowała mi życie. 

Epizod nr 3 -  mam nadzieję, że ostatni w tym roku…

28 listopad, sobota, postanowiłam odwiedzić mamę. Wracamy, bez zbędnej analizy czasowej, która na pewno ma znaczenie w tym wszystkim, ale w tym epizodzie chcę zwrócić uwagę na zupełnie coś innego. W pewnym momencie spaceru zaczynam odczuwać bardzo niski poziom glikemii. Nie reaguję tylko dlatego, aby nie usłyszeć od mamy- „znowu ci cukier spadł”. Mój lęk w tym momencie bardzo dużo mówi o relacji oraz stosunku mojej mamy do cukrzycy. Następuje chwila, kiedy czuję, że jestem na granicy i mimo lęku przed reakcją mamy wyciągam sok z torby, piję. Niestety było już za późno, po przejściu kilku metrów dostaję głupawki, moja mam myśli, że sobie z niej jaja robię na parkingu ląduję pomiędzy dwoma samochodami  jak pijak, obijając się o nie. Największym zmartwieniem mojej mamy jest fakt, że ktoś przechodzi i ten ktoś pomyśli, że jestem pijana. 

Po tych niebezpiecznych sytuacjach postanowiłam położyć się w szpitalu. Zredukowano mi wlew, zbijam już nie na 30, a na 40 mg % i wiem, że muszę kłaść jeszcze większy nacisk na monitoring glikemii. Moje doświadczenia pokazują, że cukrzyca nie odpuszcza nigdy, to nie coś, z czym można  iść na  kompromis etc., ale na pewno jest to choroba, z którą można współpracować i mierzyć się, wstawać jak upadniesz i dążyć do celu. Moja też refleksja, mierzyć się z tym wszystkim jest o wiele łatwiej, kiedy jest wsparcie i można liczyć na zwyczajne podanie dłoni,  a nie zadanie ciosu…. Refleksja roku, czasami obca dłoń pozbawiona komentarza jest objawieniem, a dłoń, którą znamy, może być zwątpieniem… Życzę Wam jak najwięcej tych dłoni, które leczą i dodają wiary w ludzi i jutro. Dzisiaj bardzo wielu z Was, boi się korzystać z opieki medycznej, hospitalizacji, to lęk, który paraliżuje, ale w sytuacji patowej, jesteśmy tylko ludźmi, którzy nie są w stanie panować już nad niczym. Mimo, ze ¾ mojego artykułu nie zaliczę do tych  motywujących, ale to moje życie, gdzie oprócz sportu, irytacji na to na co nie mam wpływu, jest samo życie… Kończąc w tym roku, życzę Wam Wszystkim i każdemu z osobna Dobrego, albo trafniej Lepszego czasu w Święta, niech wszystkie troski i zmartwienia odejdą na dalszy plan… Wraz z pierwsza gwiazdką powtórzę swe życzenia…

Drogi Święty Mikołaju!!

Jestem już dużą dziewczynką, dorosłą kobietą, która dopiero dzisiaj, w wieku 36 lat pragnie złożyć prośbę o prezent.
Jakoś wcześniej nie czułam potrzeby prosić, bo wszystko czego pragnęłam zależało od mojej wiary, pracy oraz szczęścia bądź jego braku...
Nie chcę domu, samochodu, klejnotów, szat i poklasku... Mieć można wszystko i czuć ogromną pustkę...
Nie chcę uznania, przyjaźni, miłości, bo to nie targ, gdzie wybieram, oczekuję, płacę i idę dalej. W życiu są wartości, które nie mają ceny i dalekie są od praw popytu podaży...
Nauczono mnie jednego, największe wartości to zdrowie i życie. Nie zaprzeczę. Dlaczego zatem tylu żywych, tylu zdrowych tułaczy życia jest ślepcami nieczułymi na siebie, na innych?
Czasami nie rozumiem, próbuję, ale nie jestem w stanie... Jestem tylko człowiekiem z cała masą ułomności...
O co proszę?
-Proszę o to, aby życie było wolnością, nie przedmiotem, a czasami nawet podmiotem politycznych przepychanek!
- Proszę o wybór, który jest moim wyborem, a nie tych, którzy „wiedzą lepiej”  z  własnego punktu siedzenia, bądź leżenia!
- Proszę o nie robienie z Polaków Kretynów, Debili za których ich uważacie! Jesteśmy Dobrzy, Mądrzy i Inteligentni oraz Przedsiębiorczy!!!!
- Proszę o zwrócenie mi i milionom Polaków prawa do pracy, prowadzenia działalności gospodarczej i zarabiania na siebie, rozwijania się, a nie żebrania!!
- Proszę o Tolerancję i Akceptację tego kim jestem!!
- Proszę tylko o tyle i aż tyle...

Święty Mikołaju!!!
Do 24 grudnia zrób wszystko, abyśmy my, zwykli zjadacze chleba, ujrzeli tą upragnioną pierwszą gwiazdkę na niebie i poczuli Nadzieję!!!

Z poważaniem
AA


Komentarze

  1. Jak zwykle, ciekawie, mądrze. Bardzo jednak smutno mi, że miała Pani tyle niemiłych epizodów... Nawiasem mówiąc określenie "epizod" nie do końca oddaje istotę zdarzeń, które przyszło Pani przeżyć. Szczerze współczuję. Pani Aniu, Dołączam do Pani próśb. Wierzę, że Święty Mikołaj nie pozostanie głuchy na nasze prośby. Życzę dużo zdrowia i normalności . Niech Nowy Rok da nam szansę na zwyczajność, która- okazuje się jest marzeniem wielu spośród nas. Pozdrawiam serdecznie z Bydgoszczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuje!! Lepszego Roku dla Pani😘

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty